O ile kibicuję wydawnictwu Ongrys w procesie wznawiania Żbików, to sam odpuściłem kupowanie kolejnych numerów, oczywiście nie z tego powodu, że coś z nimi jest nie tak, tylko na szczęście uchowały mi się starsze wydania. Niektóre w nie najlepszym stanie, jak choćby te ze zdjecia poniżej, co na szczęście zupełnie nie przeszkadza w lekturze, a trzymanie prawie 50 letnich komiksów w ręku wręcz potęguje odczuwanie klimatu tamtych czasów. Dziś wspominek ciąg dalszy, czyli krótki rzut oka na kolejne zeszyty, w których znajdziemy prawdziwy misz-masz.

4: Dziękuję, kapitanie (1969). Historia toczy się wokół zabójstwa dyrektora zakładów chemicznych, którego w nocy wyrzucono z jego własnego (!) samochodu. W tym tomie Żbik okazuje się prawdziwym twardzielem, doskonale strzela, jest sprytny, opanowany, nie brakuje mu zimnej krwi ani pomysłowości. Jednocześnie jest także naiwny i robi głupie błędy. Choć to raczej przywary scenariusza, pełnego może dziur, ale o dziwo, historyjkę czyta się całkiem przyjemnie. Niestety, gorzej z oglądaniem. Za rysunki odpowiada Jan Rocki (na całą serię narysował tylko ten jeden zeszyt), którego styl jest bardzo podobny do stylu Zbigniewa Sobali znanego z Ryzyka. Czyli jest źle, choć i tak Rocki bije pod względem szczegółowości kadrów, czy wyrazistości postaci Sobalę na głowę.
5: Diadem Tamary (1969) – na stanowisku rysownika zasiada sam Grzegorz Rosiński, choć jeżeli ktoś przyzwyczaił się do Thorgalowej kreski (szczególnie późniejszej), to może nieźle być zaskoczony tym, co tutaj znajdzie. Ale i tak poziom szaty graficznej, w stosunku do wcześniejszych tomów, rośnie jakościowo o parę długości. W biały dzień dochodzi do napadu na jubilera, złodziejom udaje się zbiec. Do akcji wkracza sam Kapitan Żbik, i dzieje się, oj dzieje! Bandyci nie przebierają w środkach, dochodzi do strzelanin, pogoni, obławy, lotów helikopterem czy pojedynku na moście. Akcja pędzi na złamanie karku i mimo wielu fabularnych dziur, czyta się to nieźle. W tomie nie zabrakło dodatkowego aspektu edukacyjnego, czyli bezpośredniego zwrócenia się do młodzieży, czyli głównych odbiorców samych komiksów z Kapitanem Żbikiem. Trzej młodzi wagarowicze żałują swoich postępków, i będą pilnie się uczyć, by w końcu „zostać przyjętym do Milicji”.
6: Wzywam 0-21 (1969). „Zagraniczny turysta chce poznać tajemnicę wynalazku docenta Kowarskiego.” Ale okazuje się, że z docenta niezły kozak i nie tak łatwo go „zgarnąć”. Nasz wszechstronnie uzdolniony Kapitan Żbik natomiast pokazuje swoje kolejne umiejętności, czyli doskonałą znajomość „ciosów karate” oraz akrobatyczne pilotowanie awionetki. Akcja pędzi na złamanie karku, jest parę zaskoczeń, nawet przyjemnie się czyta. Ogląda już gorzej, gdyż ponownie za ołówek sięgnął Zbigniew Sobala. Choć uczciwie należy przyznać: od czasów Ryzyka znacznie podszkolił swój warsztat i teraz nawet widać coś na tych rysunkach, a i postacie można rozróżnić. Na co wpływ ma także znacznie wyższy poziom kolorowania – wreszcie zniknęły „przypadkowe plamy”. Okładkę oryginalnego wydania zdobiło zdjęcie (jedyny taki przypadek w całej serii!) Milicjanta przy swoim służbowym samochodzie, w otoczeniu zimowej scenerii. Z powodu praw autorskich, wznowienie tego albumu dostało całkowicie nową, rysowaną okładkę, niestety mało zachęcającą i stworzoną zupełnie bez polotu.
7: Śledzić Fiata 03-17 WE (1970). Dynamiczna okładka zapowiada coś niezwykłego, tym bardziej, że szatą graficzną zajął się sam Mieczysław Wiśniewski znany z rysowania takich serii jak Podziemny front oraz Kapitan Kloss. Szczególnie w tej drugiej serii sprawdził się wprost wyśmienicie. Niestety, w Żbiku zupełnie poległ, a jego Żbik zupełnie Żbika nie przypomina (takie stwierdzenie po rysunkowych przygodach z Sobalą to niestety mocna obelga…). Na szczęście w całej serii zajmował się tylko tym jednym albumem. Scenariusz to tragedia – pełen dziur, nielogiczności, idiotyzmów i głupot. Czyta się po prostu ciężko.
8: Tajemnica ikony (1970). Kolejna świetna okładka, powiedziałbym nawet, że jedna z najlepszych w całej serii. Rysuje ponownie Rosiński, który wyraźnie rozwija swój warsztat. Scenariuszowo jest przyjemnie: akcja kręci się wokół kradzieży ikony z cerkwi gdzieś w Bieszczadach. Od razu znany jest zleceniodawca i kupiec dzieła sztuki: (zły?) Niemiec, który płaci tysiąc dolarów gotówką. Do tego, okazuje się, że ikona ma „drugie dno”… W tomie pojawia się wątek młodzieży, a dokładnie drobiazgowej aż do przesady Młodzieżowej Służby Ruchu.
9: Kryształowe okruchy (1970). Znowu Zbigniew Sobala, a do tego dziwaczna i zupełnie bezpłciowa, okładka. Akcja rozwija się wokół zabójstwa inżyniera Zalewskiego, który nie zjawił się w pracy, więc od razu kierownik leci na posterunek MO. No dobrze, wcześniej dzwoni i puka. Scenariusz głupawy i dziurawy oraz jak zwykle, mocno propagandowy, ale da się przeczytać, choć rysunki mocno do lektury zniechęcają.
Read Full Post »