Feeds:
Wpisy
Komentarze

Ukazanie się pod koniec zeszłego roku „Tytusopedii” to dla mnie jedno z najważniejszych, jak nie najważniejsze, wydarzenie w świecie polskiego komiksu. O dziwo, mimo całkiem fajnego systemu promowania przez wydawcę, dobrego kontaktu z potencjalnymi nabywcami, burzliwych dyskusji przy pojawieniu się paru zawirowań z dostawą, dłuższych recenzji czy opracowań na temat tego wydania jest tyle, co kot napłakał. Być może na taki stan rzeczy wpływa objętość, wszak „Tytusopedia” to w sumie ponad 1000 stron wypełnionych nie tylko komiksami i grafikami, ale także spora dawką publicystyki. Może jeszcze nie wszyscy przeczytali?

Opinie

Natomiast samych opinii pojawiło się sporo, co ciekawe, można także zaobserwować ciekawą tendencję pod tym względem. Owszem, gros opinii to wrażenia bardzo zrównoważone, ale pojawiły się także osoby, które z zacięciem i dość niezdrową tendencją stanęły po dwóch stronach barykady. Pojawiły się zarówno głosy o bardzo negatywnym wydźwięku, jak i niezwykle pozytywne, momentami aż do przesady, gdzie wytknięcie jakiegokolwiek błędu w tym wydaniu, a jakby nie było, błędów jest tutaj parę, uważa się za potwarz. I o ile opinie negatywne zazwyczaj opierały się na uzasadnionych podwalinach, to te pozytywne momentami wręcz wchodziły na poziom absurdu, wręcz robiąc więcej złego niż dobrego. Całkiem ciekawe.

Po pierwszych wrażeniach na gorąco, opisanych w notce o adekwatnym tytule „Tytusopedia pierwsze wrażenia”, wreszcie na spokojnie przeczytałem całe wydanie od deski do deski. I to dwukrotnie, często powracając jeszcze parokrotnie do wybranych fragmentów. Ogólnie, wrażenia się w sumie nie zmieniły, „Tytusopedia” to bezsprzecznie niezwykłe wydanie, niestety, niepozbawione pewnych przywar.

To nie recenzja, a dalszy ciąg opisu wrażeń, tym razem już nieco na spokojniej, nie będę także powtarzał informacji, które pojawiły się w „pierwszych wrażeniach”, a przynajmniej większości z nich. Na wszelki wpadek zaznaczę, o ile pewne błędy są faktem, więc pod tym względem nie ma co za dużo dywagować, to większość odczuć jest oczywiście subiektywnych. To co mi się nie podoba, niekoniecznie komuś innemu będzie przeszkadzać, działa to oczywiście także w drugą stronę.

Format

Dla przypomnienia, „Tytusopedia” to trzy ogromne tomiszcza (format 250 x 347 mm) liczące w sumie ponad 1000 stron! Format zbliżony jest do wydań ksiąg Historycznych, ale uwaga, „Tytusopedia” jest odrobinkę mniejsza, stąd jeżeli ktoś miał pomysł, by wykorzystać slipkejsa do przechowywania wydań Historycznych, podpowiadam, niestety, nie zmieszczą się.

Na zawartość składają się wszystkie historyjki z „Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem” które NIE ukazały się wcześniej w wydawanych regularnie księgach. Głównie dotyczy to historyjek drukowanych w „Świecie Młodych”, ale znalazło się tutaj także miejsce dla krótszych i dłuższych form publikowanych po rożnych magazynach i gazetach już po upadku „Świata Młodych”. Z komiksowych form zamieszczono tutaj także „Księgę TVP” oraz dodatek do „Elemelementarza”. Oprócz tego znajdziemy wprost zatrzęsienie ilustracji z Tytusem, a także spora dawkę publicystyki

Spis treści

Poniżej zdjęcia spisów treści z poszczególnych tomów:




Komiksy

Komiksy z Tytusem w „Świecie Młodych” ukazywały się w formie czarno-białej, z czasem zaczął pojawiać się kolor, jednak w specyficznej formie, jako jednobarwne plamy, do tego zazwyczaj poprzesuwane w stosunku do obszarów, na których powinny być umiejscowione. Sama jakość druku także nie zachwycała, a dodając do tego podłej jakości papier, historyjki nie prezentowały się w tej formie najlepiej. Na co zresztą często narzekał sam Papcio Chmiel, ubolewając nad takim stanem rzeczy. Celem „Tytusopedii” było zaprezentowanie tych komiksów w formie odświeżonej, takiej, w jakiej chciałby zobaczyć je właśnie sam autor. Jako że większość oryginalnych materiałów nie była dostępna, a i same magazyny „Świat Młodych” postarzały się, nie najlepszy papier dodatkowo mocno został nagryziony znakiem czasu, porwanie się na takie przedsięwzięcie można wręcz uznać za karkołomne. Prace trwały podobno około trzech lat, i bez wątpienia można określić, że cel udało się osiągnąć, i to z naprawdę niesamowitym efektem!

Już w pierwszej historyjce widać bardzo ładne odświeżenie kreski, na szczęście z zachowaniem szczegółów, wystarczy choćby spojrzeć na włosy Romka: wyraźnie widać białe kreseczki. Takie przywiązanie do szczegółów można zauważyć we wszystkich historyjkach, choć nie zawsze wypadło to aż tak dobrze. Czasem ewidentnie coś nie gra ze szczegółami, na szczęście, zazwyczaj pod tym względem odświeżenie wypada naprawdę rewelacyjnie.


Sama forma prezentacji komiksów także bez wątpienia nastręczyło sporo kłopotów, tym bardziej, że wydawca starał się zachować oryginalny układ kadrów. Papcio swoje komiksy rysował w najróżniejszy sposób, nie był przywiązany do jednego formatu. Czasem wypełniał całą stronę, czasem tylko fragment, stosował rożny układ, często także pomiędzy kadrami pojawiały się artykuły. Wydawca starał się nie ingerować w układ komiksów, stąd też mamy czasem plansze jak te poniżej zaprezentowane, oczyszczone ze zbędnych, nie dotyczących Tytusa, elementów.


Stąd też biorą się różnej wielkości marginesy na poszczególnych stronach, wynika to po prostu z formuły oryginalnych materiałów. Tam gdzie zostało więcej miejsca, wydawca starał się je wykorzystać, prezentując jakiś rysuneczek czy grafikę.





Pojawienie się plam kolorystycznych, zazwyczaj nieregularnych i poprzesuwanych w stosunku do czarnej kreski, nastręczyło kolejnych kłopotów. W tym przypadku kolorowe obszary zostały nałożone zupełnie od nowa, oczywiście w miejscach w których powinny być umiejscowione od początku. To co od razu rzuca się w oczy, to nowe plamy są wprost idealnie jednolite, co nie zawsze jednak wypada zbyt dobrze. O ile w większości przypadków nie można mieć zastrzeżeń, to czasem zdarzają się miejsca, gdzie ewidentnie coś nie gra. Fakt, stare metody, gdzie widać nieregularność, lub nawet przesadzony raster wynikały w większości przypadków z niedoskonałości techniki drukarskiej, ale jednak, miały swój specyficzny klimat. Tutaj często jest wręcz za sterylnie, zbyt „komputerowo”. Mnie prywatnie szczególnie razi zastosowany nowy kolor zielony, który szczególnie w historyjkach o karpiu i jubileuszowej jest po prostu znacznie za ciemny, przez co cierpi na czytelności sama kreska rysunku.


















Wydawca podczas promowania „Tytusopedii” zaprezentował plansze oryginalne i poprawione, i owszem, umiejscowienie kolorów na właściwych miejscach jest jak najbardziej godne pochwały, ale jednak te stonowane, nieco delikatniejsze barwy, według mnie, wypadają znacznie ładniej. Jednak ogólnie, nie jest to coś, co przeszkadza w poznawaniu odświeżonej wersji.

Wspomniałem o włosach Romka, i znów warto przytoczyć plansze, która zaprezentował sam wydawca. Na włosach Tytusa widać białe plamki. I tak jest w poprawionej wersji… ale tylko na pierwszym kadrze. I ten oryginalny zgniłozielony naprawdę fajnie wygląda.


Mimo wielu poprawek, czasem zdarzą się także takie kwiatki, jak zbyt dużo miejsca w dymku. Jasne, tak było w oryginale, ale jak już kreska Papcia jest poprawiona, można by przyjrzeć się także takim niuansom.

Porównanie z wydaniem Egmontu

Swego czasu wznowienia historyjek z Tytusem ze „Świata Młodych” podjął się Egmont, a na rynku ukazały się dwa tomy: „Księga Zero” i „Księga 80-lecia”. Nie były to jednak pełne wydania, brakowało bardzo dużo historyjek, do tego niektóre zaprezentowano we wręcz karygodnej jakości.

Już w pierwszej opowiastce widać znaczne różnice w formie odświeżenia, rysunki zaprezentowane w „Tytusopedii” są wyraźnie delikatniejsze i bogatsze w szczegóły.

Duży format „Tytusopedii” uzasadniano, że wreszcie historyjki zostaną zaprezentowane w odpowiednim formacie. Jak widać, w stosunku do wydania Egmontu nie zawsze kadry są większe.


A czasem wręcz mniejsze!

Na szczęście to odosobnione przypadki, sytuacje, jak poniższa, jednak dominują.

Słynna już historyjka w Kosmosie, tragicznie zaprezentowana w wydaniu Egmontu, wreszcie u Ongrysa nabrała, dosłownie, nowych barw.



Warto także rzucić okiem na kolorowanie, o ile ustawienie plam kolorystycznych w odpowiednim miejscu to bezsprzecznie wielka zaleta „Tytusopedii”, to już odwzorowanie kolorów pozostaje kwestią gustu. Podobają mi się te żywe kolory z wydania Ongrysa, ale czasem jakby ładniej prezentowało się kolorowanie bardziej subtelne, nieco jakby wyprane, blade. Ale podkreślam, to już kwestia gustu. No i zaczynam się potarzać….

Publicystyka

„Tytusopedia” to nie tylko komiksy i rysunki ale także wszelkiej maści artykuły, i co najważniejsze, całkiem ciekawe i wartościowe. Znajdziemy tutaj zarówno wstępy do poszczególnych tomów, prezentujące także kulisy powstawania wydania, jak i artykuły opisujące losy Papcia, „Świata Młodych”, czy też ciekawostki na temat samych wydań komiksów. Nie zabrakło wywiadów, naprawdę ciekawych i wartych poznania. Jest nawet jeden, który można potraktować jako swoiste kuriozum, ale to trzeba samemu przeczytać.


Sam układ artykułów jest bardzo estetyczny, teksty zajmują około 2/3 strony, a pozostałe miejsce poświęcono na dodatkowe zdjęcia czy grafiki. Niestety, przez to elementy graficzne niekiedy są dość mikrych rozmiarów, co narzuca do rozważenia, czy jednak układ np.: dwukolumnowy wypełniający całość strony, z wkomponowanymi w treść elementami graficznymi nie byłby lepszy. Tym bardziej, że czasem jakiś obrazek jednak wkomponowano w sam tekst, odnoszę wrażenie, jakby nie do końca przemyślano kwestię układu tekstów. Tym bardziej, że te marginesy obok tekstu nie zawsze są wypełnione, na niektórych stronach wręcz pozostawiono je całkowicie puste.

Szereg maciupkich zdjęć:

Obrazki wkomponowane w tekst, a marginesy pustawe:



Podział historyjek

Papcio publikując w „Świecie Młodych” nie stosował wyraźnego podziału na historyjki, często przeskakując z tematu na temat, stosując przerywniki w postaci tzw. odcinków jubileuszowych, a nawet publikując niejako rożne ciągi fabularne jednocześnie. W „Tytusopedii” zastosowano podział na serie, owszem, jak najbardziej sprawdzający się, ale czasem jakby użyto go bez większego pomyślunku, zarówno do podziału jak i nadawanych tytułów. Tytułów, które są twórczością wydawcy, gdyż sam Papcio nie nazywał swoich serii, ale jego zabawy ze słowem pozwalałyby na zastosowanie jednak większej kreatywności. Ot, najlepszym przykładem jest seria czwarta, nazwana „Podróż w czasie”, gdy tymczasem sam Papcio podsunął rewelacyjny potencjalny tytuł „Nasze skoki przez epoki”. Albo pierwsza historyjka nazwana banalnie „w kosmosie”, gdy już w drugim kadrze mamy idealną na tytuł sentencję „Żegnaj Ziemio”.

Przy stronach tytułowych czasem można znaleźć dodatkowe adnotacje, co znajdziemy w danym rozdziale, jednak często zabrakło choćby podstawowych informacji, a sama regularna historyjka pomieszana jest z odcinkami jubileuszowymi. Pal licho, gdy odcinki jubileuszowe idealnie wpasowują się w ciąg przygód naszych bohaterów, ale czasem powiązanie ich z dłuższym scenariuszem nie ma żadnego sensu.

Ciekawie rozwiązano rozdział 18 (Tom 2, str 233), gdzie Papcio właśnie przeplatał dwa cykle, tutaj zostały na szczęście uporządkowane, i najpierw mamy „Szkołę Wszechnauk”, a później pojedyncze przygody, choć odcinek świąteczny został wpleciony pomiędzy nie, ale akurat tutaj może być jak najbardziej traktowany jako pojedyncza historyjka. Rozwiązanie idealne, ale dlaczego nie ma żadnej informacji na stronie tytułowej o takim zabiegu, skoro w przypadku wcześniejszy rozdziałów pojawiały się tego typu ciekawostki? Ewidentny brak konsekwencji.

I ostatni rozdział zbierający historyjki ze „Świata Młodych”, gdzie zamiast umieścić je wszystkie po kolei, tym bardziej, że to zaledwie parę stron, to poprzetykano je innymi materiałami. Owszem, zapewne powodem było trzymanie się chronologii, ale przecież we wspomnianym rozdziale 18 wydawca odszedł nieco od tej metody i sprawdziło się to idealnie. Więc czemu tutaj nie zastosowano podobnego klucza? Znacznie wpłynęło by to na czytelność! I ponownie, brak konsekwencji. Raz się da, raz nie.

Artykuły o księgach.

Ciekawym dodatkiem jest seria artykułów traktujących o wydaniach książeczkowych, oczywiście umieszczonych z zastosowaniem chronologii, czyli dokładnie między rozdziałami komiksów, tak jak książeczki się ukazywały. Dlatego też Księga XV jest opisywana po XVI, nie jest to błąd, gdyż rzeczywiście tak się ukazały, ale… No właśnie, po co znowu aż tak kurczowo trzymać się chronologii, skoro gdzie indziej można było ja przełamywać, a chyba większym sensem byłoby zastosowanie kolejności według numeracji?

72

Same artykuły są niezwykle ciekawe i bogate w treść, choć szczególnie przy księgach historycznych, autor nieco kombinował, by zapełnić choć stronę. Możliwe, że lepszym rozwiązaniem byłoby jednak zgrupowanie tych artykułów w jednym miejscu, i poświęcenia im tyle miejsca ile potrzeba. A czasem pół strony by zupełnie wystarczyło, czy też potraktowanie ksiąg Historycznych jako jeden artykuł.

Każdy z takich opisów dodatkowo zaopatrzony jest w tabelkę w której wyszczególniono wszystkie wydania. I tutaj niestety jest prawdziwa tragedia, większość takich tabelek zawiera okropne błędy.

Błędy

Już na start rzucają się w oczy kolekcje Prószyńskiego. W sumie, było ich cztery: pierwsza bez wyraźnego oznaczenia, potocznie nazywana jako „Superkolekcja”, kolejne to „Niezwykła kolekcja”, „Tytus ma już 60 lat” i „Pamiątkowa kolekcja”. Startowały odpowiednio w 2009, 2014, 2018 i 2021 roku. Niestety, poszczególne kolekcje są notorycznie pomieszane czy też źle opisane w tabelkach.

Dla przykładu tabelka towarzysząca pierwszej księdze. Wydanie X powinno być z 2014 roku, dlaczego wydanie XI wystartowało w 2017 roku nie mam pojęcia, może był jakiś rzut, natomiast pominięto zupełnie wydanie z 2021 roku…

Księga V, pierwsze wydanie powinno być oznaczone datą 1970, a nie 1969. Kolekcje standardowo źle opisane.

W przypadku księgi XII pomylono dwie daty, dotyczące wydania 3 i 4.

A tutaj źle opisano „Złotą Księgę”, nie siódma, a ósma!

Tu się coś w ogóle pokaszaniło…

W „Elemelementarzu” brak wydania z 2021 roku.

I tak dalej…

Nie sprawdzałem opisu poszczególnych odcinków. Nieco się boję…

Na szczęście w samych tekstach nie rzuciły mi się jakieś większe błędy. Ot takie wpadki, jak na stronie 108 w 3 tomie: jest „te kadr” zamiast „te kadry” czy na stronie 278 napisano „Księdach”. Jednak trzeba przyznać, że jak na taki ogrom tekstu, to pod tym względem nie jest to zły wynik.

A i miały być wszystkie komiksy. A reklamówka Mobil 1 miała dwie wersje, choć fakt, różniły się tylko tekstem w ostatnim kadrze, więc w sumie….

Podsumowując

Trzy ogromne tomy, wydrukowane na świetnej jakości papierze, ogrom pracy, zbiór komiksów i grafik, które w większości nigdy nie były wznawiane, do tego całość zaprezentowana w formie odświeżonej i niezwykle dopieszczonej. „Tytusopedia” sprawia niesamowite wrażenie i jest bez wątpienia niezwykłym przedsięwzięciem. Koniecznie należy docenić ogrom pracy nad materiałami, uporządkowanie większości komiksów, polowanie na ilustracje i rożne ciekawostki, a także bardzo przyjemną publicystykę.

Pod tym względem bez wątpienia „Tytusopedia” błyszczy!

Niestety, nie obyło się bez paru zgrzytów, w tym błędów w datach czy opisach, momentami bardzo chaotycznym układzie (szczególnie widać to w trzecim tomie) czy nieco niefortunnym składzie tekstów. Nie każdego będzie razić zastosowany podział historyjek i ich tytułowanie, tutaj raczej skrzywia się tylko osoby pamiętające choć po części Tytusa w „Świecie Młodych”. Sama odświeżenie historyjek wypadło przepięknie, szczególnie, jeżeli chodzi o czarną kreskę, zastosowanie nowych plam kolorystycznych zazwyczaj wypada bardzo dobrze, choć ponownie, pojawiają się momentami zgrzyty, ale głównie dla osób, które kiedyś miały te numery gazety w ręku. I zapewne te nowe sterylne kolorki wielu osobom przypadną do gustu.

Razi także wyraźny brak konsekwencji w pewnych decyzjach, raz trzymamy się dokładanie chronologii, by w innym miejscu w ogóle się nią nie przejmować. Czasem są dodatkowe informacje na temat komiksów, a w innym miejscu, gdzie rzeczywiście by się przydały, już ich brak. Odnoszę wrażenie, że wydawcy koniecznie zależało, by wypuścić to wydanie jeszcze w 2023 roku, i po prostu zabrakło z pół roku na to, by nieco całość tak do końca, powiedzmy, wyszlifować.

Kwestia ceny. Nie da się ukryć, że niecałe 200 złotych obecnie za tom to niemała kwota, ale patrząc na sposób wydania, format, liczbę stron, cena raczej nie wydaje się wygórowana. Zresztą warto porównać z innymi obecnie wydawanymi komiksami, a też należy pamiętać, że „Tytusopedia” to nie zwykły przedruk, ale ogrom pracy włożony w to wydanie. W przedsprzedaży można było nabyć tomy nieco taniej, jednak wymagany był zakup w komplecie, a wtedy fakt, koszt zakupu staje się mocno odczuwalny. Ale uczciwie należy przyznać, że wydawca rozpoczął promocje na tyle wcześniej, że spokojnie można było na „Tytusopedię” odłożyć do skarbonki.

Paradoksalnie, możliwe, że pojawiłoby się o wiele mniej głosów oburzenia na cenę, gdyby poszczególne tomy ukazywały się w odstępach czasu. Do tego, patrząc na zawartość, możliwe, że lepszym sposobem wydania byłoby zebranie tego wszystkiego nie w trzech, ale czterech tomach. Pierwsze trzy poświęcone tylko historyjkom ze „Świata Młodych”, czwarty rysunkom i komiksom które Papcio tworzył już po zamknięciu tej gazety. Oczywiście każdy tom wzbogacony o odpowiednie dodatki.

A zapewne wszystkich zadowoliłaby możliwość wyboru, coś jak w przypadku choćby Kajko i Kokosza czy Binio Billa. Mamy na rynku zarówno wydania zbiorcze, jak i wersje wydawane w pojedynczych zeszytach, w przystępnych cenach. Zresztą wydawnictwo Ongrys ma na swoim koncie już publikacje tej samej serii zaprezentowanej w różnych formach.

Cóż, zobaczymy jak będzie w przypadku kolejnych wydań. Papcio, nawet ten najstarszy, zasługuje, by być cały czas dostępny, nie tylko dla starszych wiekiem komiksiarzy, ale i dla tych młodszych, dla których te historyjki będą pierwszą stycznością z najstarszymi Tytusami. A koniecznie należy dodać, czyta się to nadal wspaniale. Tytus zupełnie się nie starzeje!

I jeszcze o zawartości

TOM 1

Zawiera komiksy z lat 1957-1965, do tego „Rowerową Szkołę” i Kalendarz na rok 1964.

Wśród artykułów otrzymujemy wstęp, biografię Papcia, wywiad z Papciem oraz cztery artykuły o „Świecie Młodych” i Tytusie.

TOM 2

Zawiera komiksy z lat 1965-1972, dodatkowo „Odwiedziny do rodziny”. Zawarto tutaj opisy ksiąg 1-6 i wywiad z Arturem, synem Papcia. Wśród pozostałej publicystyki można poczytać m.in. o rynku oryginalnych plansz, czy też o pojazdach.

TOM 3

Zawiera komiksy z lat 1972-1986 ze „Świata Młodych”, oraz komiksy publikowane w późniejszych latach w różnych magazynach czy gazetach. Wywiady z Moniką, córką Papcia, Tadeuszem Baranowskim, Anną Krywal-Mościcką, Mariką Rosochacką, Waldemarem Czerniszewskim, Tomaszem Kołodziejczakiem, Janem Kubaniem. Opis pozostałych ksiąg, w tym Historycznych i kolorowanek, oraz szereg innych artykułów.

Jako, że Egmont od czasu do czasu uraczy nas jeszcze jakimś albumem z czasów Marvel NOW!, czas najwyższy, na małą aktualizacje graficzki.

Powyższy obrazek to miniaturka, sama grafika dostępna jest w sumie czterech wersjach: prezentującej tylko pozycje wydane przez Wydawnictwo Egmont, w wersji rozszerzonej, uzupełnionej o pozycje wydane przez wydawnictwo Mucha oraz w ramach kolekcji, i to samo, ale dodatkowo w nieco wyższej rozdzielczości.

Jak czytac Marvel NOW Chronologia v20

Jak czytac Marvel NOW Chronologia v20 Bonus

Jak czytac Marvel NOW Chronologia v20 UHD

Jak czytac Marvel NOW Chronologia v20 Bonus UHD

Ultimate Marvel to całkiem ciekawy kawałek komiksowego tortu, w zamierzeniu zupełnie niezależny świat, który w końcu jednak miał wpływ na „normalne” uniwersum. Świat Ultimate, określany jako Ziemia-1610 istniał w latach 2000-2015, większość wydanych w jego ramach serii można traktować niezależnie, choć wyraźnie widać strukturę „od eventu do eventu”. Co w sumie nie jest niczym dziwnym, jeżeli chodzi o Marvela czy DC. Z Ultimate na naszym rynku ukazał się nieco tytułów, jednak nadal jest to tylko część całości. Niniejsza grafika, wyjątkowo, nie jest poświęcona tylko tytułom wydanym w języku polskim, ale w miarę porządkuje całość, czyli wszystkie serie komiksowe wchodzące w skład świata Ultimate wydane przez wydawnictwo Marvel. Podział jest dość umowny, choć nadal obowiązuje zasada układu wg chronologii wydarzeń, tak by pomóc w ogarnięciu lektury potencjalnemu czytelnikowi. Sam zresztą dopiero zabieram się za ten skrawek komiksowego świata, jak przeczytam całość (takie są przynajmniej plany) zapewne pojawią się jakieś poprawki czy ciekawostki. Jako że wiele osób narzekało na dość małe okładki w poprzednich grafikach superbohaterskich, tutaj są znacznie większe, podobnie rozmiarowo do tych z klasyki polskiego komiksu. Przez co grafika nieco się „wydłużyła”, ale mam nadzieję, że w niczym to nie przeszkadza. Układ opiera się na paru stronach opisujących chronologie, często opisy z różnych takich źródeł wzajemnie się wykluczają, ale mam nadzieje, że w miarę jest to zwizualizowane sensownie. Oczywiście piecze nad całością miał jak zwykle niezawodny michał81!

Powyżej miniaturka, wersję oryginalną graficzki, bez kompresji, umieszczam na serwerze zewnętrznym w archiwum zip (9 mega). W środku jest plik w formacie png: Jak czytac Marvel Ultimate Chronologia v10.

Poprzednie grafiki:

Klasyka Polskiego Komiksu:

Marvel/DC:

Inne:

Tytusopedia – pierwsze wrażenia

Pierwsze wrażenia po otrzymaniu „Tytusopedii”, na gorąco i nieskładanie spisane…

Wprost nie mogłem się doczekać, pierwsze egzemplarze „Tytusopedii” już zaczęły docierać do klientów, mój pakiet jednak niestety musiał chwilkę poczekać. Zamówiłem wersje ze „slipkejsem”, a niestety coś ich produkcja się opóźniła. Wreszcie pudełka dotarły do wydawcy i także mój pakiecik ruszył w drogę. W środę, niestety utknął na chwilę na sortowni, ale dzisiaj, dosłownie parę godzin temu, odebrałem całkiem sporą i bardzo ciężką paczkę. I od razu pojawił się uśmiech, gdy zobaczyłem ozdobnik w postaci niezwykle urokliwej naklejki.

Gorzej, że czekała jeszcze jedna niespodzianka, czyli dość spora dziura w paczce, do tego umiejscowiona na taśmie klejącej z nadrukowaną prośbą o ostrożność.

No cóż, Impost naprawdę stara się przed świętami z dostarczeniem paczek na czas, pełen szacunek za to, ale chyba za szybko to się dzieje, i już niezbyt te paczki szanują. Paradoksalnie, do tego firma obecnie informuje o śladzie węglowym, nie biorąc pod uwagę, że uszkodzenia mogą generować reklamacje, odsyłanie uszkodzonych zamówień, a przez to cały ten ślad się znacznie zwiększa. Taka ekologia nieco na pokaz. Ale nie o Impoście miało być, a o „Tytusopedii”. A na szczęście wydawca zadbał o odpowiednie pakowanie, gdyż albumy były jeszcze tak pięknie opatulone folią bąbelkowa i zabezpieczone bardzo grubymi i twardymi kartonowymi kątownikami.

Dzięki czemu zawartość dotarła praktycznie w idealnym stanie!

Klu programu są albumy, ale już na początku wrażenie robią dodatki: banknoty, gry, wycinanki, zakładki a nawet arkusz naklejek!

I pocztówki! bardzo dużo pocztówek!

Jeszcze skarpetki, na których mi nie zależało, nie zamawiałem, ale jako, że okazało się, że parę rzeczy jednak wydawca wydać nie może, to pojawiły się tutaj jako rekompensata.

Albumy umieszczone zostały od razu w zbiorczym opakowaniu, trzeba przyznać, całość robi ogromne wrażenie. Spory format, i około 11 centymetrów grubości!


Trzy albumy, każdy z dominująca jedną barwą, oczywiście wszystkie nawiązują do kolorów logotypów „Świata Młodych”, dodatkowo przyozdobione lakierowaniem miejscowym. Sam format budzi podziw, tym bardziej, że to całkiem grube tomiszcza!


Z tyłu każdego tomu, polecajka pozostałych tomów, czyli przygotowanie już gruntu pod sprzedaż poszczególnych tomów niezależnie.

Ale i tak trzeba będzie zrobić edycję przed wydrukowaniem kolejnej partii, gdyż tom drugi niefortunnie posiada opis z tomu trzeciego. Uch, już wpadka na okładce nie wróży zbyt dobrze…


Dla przypomnienia, trzy albumy zbierają wszystkie komiksy z Tytusem ze „Świata Młodych” oraz komiksowe publikacje które ukazały się jako paski czy komiksy w innych gazetach, a także reklamy itp. Ogólnie, wszystkie komiksy, które nie były wydane jako regularna seria książeczkowa (wliczając „Elemelementarz”). Oprócz tego jest tutaj zatrzęsienie najróżniejszych rysuneczków a także sporo publicystyki. Nie czytałem jeszcze, to wrażenia na gorąco, póki co, tylko przekartkowałem.



I już pierwsza historia zaskoczyła, gdyż wydrukowana jest w zmienionym układzie. Przy księdze o tak sporych rozmiarach i słusznej wadze nie wydaje się to zbyt wygodnym w odbiorze rozwiązaniem, po prostu ciężko takie tomiszcze obracać, a w układzie pionowym to już zupełnie należy zapomnieć o lekturze do poduszki.



Ale na szczęście, to odosobniony przypadek. Poszczególne historyjki podzielono na serie, do tego opatrzono tytułem. Być może jest o tym wspomniane we wstępnie, ale i tak warto nadmienić, że jakiekolwiek takie podziały i tytuły są sprawą umowną. Papcio nie tytułował wczesnych swoich historyjek, także momentami trudno jest jednoznacznie podzielić je na serie.



Czego najlepszym przykładem jest seria 4 w pierwszym tomie, opatrzona pięknym rysuneczkiem:

który w oryginale wyglądał tak:

Jak widać, obcięto zapowiedź dodatkowego tomu, do tego w wydaniu Ongrysa historyjkę te nazwano „Podróż w czasie”, a na zapowiedzi był taki przepiękny, już gotowy tytuł „Nasze skoki przez epoki”. I takich przypadków niestety jest więcej, tytuły poszczególnych historyjek zostały określone w najprostszy sposób, a wystarczyło trochę zaczerpnąć z twórczości Papcia i samych historyjek, i można było naprawdę sklecić coś bardziej finezyjnego.

Na szczęście w większości przypadków plansze pozostawiono w formie zgodnej z oryginałem, tam gdzie pojawiały się w gazecie jakieś wstawki, dodatkowe teksty (oczywiście nie dotyczące samego komiksu, i zazwyczaj miało to miejsce, gdy komiks drukowano na stronie tytułowej) pozostawiono puste pola. Gdzie tylko się dało, a zostało trochę miejsca, wydawca wrzucił dodatkowe rysuneczki, wypełniając dość dokładnie przestrzeń, choć czasem, ale naprawdę rzadko, pojawiają się większe białe marginesy. Historyjki zostały zremasterowane, kreska poprawiona, a kolory poprzesuwane na właściwe miejsca i ujednolicone.




Wygląda to naprawdę świetnie, choć czasem nieco zbyt sterylnie, a przez to momentami kłuje w oczy, tak jak w przypadku historyjki o karpiu. W oryginalne także były zazielenione niektóre kadry, ale tam był zastosowany raster, natomiast w przypadku Tytusopedii jednolita barwa wpływa jednak na gorszą czytelność obrazków.


Na szczęście zazwyczaj odnowiona forma wypada bardzo dobrze, i niezwykle miło ogląda się odświeżone przygody Tytusa, Romka i A’Tomka.
Zdziwiło mnie natomiast umieszczenie specyficznej jednoplanszówki „Co Tytus czytał?” niechronologicznie, nieco dalej niż być umieszczona powinna. Wygląda to tak, jakby wydawca miał później nieco więcej wolnego miejsca, i w nie wcisnął te parę kadrów. Nie przeszkadza to jakoś bardzo, tym bardziej, że to dodatek, a nie regularna historyjka, ale jednak takie mieszanie nie wypada zbyt ładnie w tak kompletnym wydaniu.



Zaskoczyła mnie historyjka nazwana tutaj „Tytus kosmonautą”, która w opisie ma 14 odcinków. Z tego co się orientuję, odcinków było 13. I zgadza się, są wydrukowane wszystkie 13, ale wydawca dorzucił jeszcze 14 planszę, będącą odcinkiem specjalnym „Jubileusz”. Jak dla mnie, nie jest to zbyt w porządku, tym bardziej, że większość odcinków świątecznych jest w ten sposób na siłę dołączane do historyjek, co jednak przekłamuje nieco same opisy. Powinno to być jednak inaczej rozwiązane.




W przypadku reportażu „Odwiedziny do rodziny” zilustrowanego przez Papcia dwukrotnie, raz podczas druku w „Świecie Młodych”, drugi raz od nowa, na potrzeby wydania książeczkowego, wydawca zamieścił obie wersje ilustracji. Pod tym względem ogromne brawa, gdyż takie przywiązanie do szczegółów pojawia się o wiele częściej.



Do serii XXIX zaliczono historyjki PZU i komiksy okolicznościowe, w sumie 5 odcinków, co się zgadza. Natomiast dziwacznie to umieszczono, gdyż najpierw są trzy odcinki PZU, później są opisy innych serii, i pojawia się pierwszy odcinek jubileuszowy, później znowu przerwa i drugi. Nieco to zbyt chaotyczne, tym bardziej, że brak jasnego opisu, co i jak. A do tego, w wymienionych numerach „Świata Młodych” pojawia się numer 83 z 1984 roku. Tyle tylko, że w tym numerze nie było komiku Papcia! Ba, w ogóle nie było żadnego komiksu! Był wywiad z Papciem, stąd pewnie ta pomyłka, a sama historyjka ukazała się w numerze 16 z 1984 roku.





To tak na szybko. Samo wydanie naprawdę zachwyca. Ogromny format, świetny papier, ładnie odświeżone komiksy, do tego ogrom zawartości dodatkowej, porównań, nawiązań itp. Wszystkie odcinki także są opatrzone opisem, w którym numerze się ukazały. Trochę martwi parę dziwnych rozwiązań, jak podział historyjek i ich tytułowanie, a także niestety poważniejsze błędy, które to rzuciły mi się w oczy, tylko przy pobieżnym przekartkowaniu. Nieco się obawiam, że wydawca zbyt bardzo pospieszył się z publikacją, chyba jednak przydała by się tutaj jakaś dodatkowa korekta. Co nie zmienia faktu, że i tak wydanie robi ogromne wrażenie, i jest przepiękną laurka dla Twórczości Papcia Chmiela.


Zatrzymane w kadrze. Komiksowi twórcy z czasów PRL-u – rozmowy i wspomnienia” to trzecia książka duetu Daniel Koziarski i Wojciech Obremski. Pierwsza przedstawiała szereg komiksów z czasów PRLu, druga poświęcona była twórczości Bogusława Polcha, tym razem autorzy ponownie zmienili formulę, i spisali szereg wywiadów z najróżniejszymi artystami lub, gdy było to niemożliwe, z ich potomkami.

Wywiady to wcale niełatwa sprawa, bardzo dużo zależny od rozmówcy, ale także od przeprowadzającego wywiad. I pod tym względem zawarte w książce wywiady prezentują bardzo zróżnicowany poziom. Większość od strony autorów przeprowadzona jest bardzo ciekawie, choć zdarzają się niestety momenty, gdzie można by było jednak być bardziej dociekliwym, i nieco bardziej drążyć temat. Ale wpływ na to ma także sama formuła, większość wywiadów przeprowadzana była zdalnie, a często także udało się dotrzeć do osób, które nie są skore do udzielania takowych, tak więc pod tym względem, należy się autorom spory podziw za zaciętość i upór.

Od drugiej strony, rozmówców, także jest nierówno. Niektóre osoby naprawdę się otworzyły, udzieliły ciekawych informacji, momentami nawet się dość mocno rozgadały! Niestety, zdarzają się także przysłowiowe mruki, żeby nie użyć bardziej dosadnego określenia, które robią łaskę, że udzielają w ogóle jakichkolwiek odpowiedzi. Na szczęście, takich przypadków jest niewiele, i można potraktować je jako dodatkową ciekawostkę, pozwalającą wyciągnąć własne opinie na temat co poniektórych osób.

Większość wywiadów powstała na potrzeby niniejszej publikacji, jednak cześć umieszczonych w książce spisana była wcześniej. A czasami, w odniesieniu do jednego twórcy, pojawiają się wywiady zarówno starsze, jak i nowsze, co stanowi sporą ciekawostkę. Dodatkowo pozwala zaobserwować, jak zmieniały się warunki rynkowe, czy też nastawienie samego artysty. Fajnym przykładem są wywiady ze Zbigniewem Kasprzakiem, gdzie w tym starszym poruszana jest kwestia wznowienia wcześniejszych komiksów, które to przedsięwzięcie artysta określa wręcz jako niewykonalne, tymczasem drugi wywiad przeprowadzony został po tym, gdy jednak takie wznowienia pojawiły się na rynku. Rzecz niewykonalna została zrealizowana.

Gdzieniegdzie pojawiają się wypowiedzi wyrażające chęci do wznowień zarówno artystów jak i spadkobierców, poruszana jest także kwestia dostępności materiałów. Wypowiedzi takie mogą stanowić wartościowe informacje dla wydawców. O choćby materiały z serii „Umpli Tumpli”, zresztą właśnie „Kultura Gniewu” zapowiedziała zbiorcze wydanie kompletu czterech komiksów autorstwa Jerzego Wróblewskiego. Przy okazji, tutaj w książce zdarzyła się mała wpadka, autorzy w wywiadzie wspominają o trzech komiksach z tej serii autorstwa Wróblewskiego, zapominając niestety, że właśnie było ich w sumie cztery. Ale z drugiej strony, ten czwarty, choć nawet w tytule miał słówko komiks (a dokładnie „Comics”), to jednak była to historyjka pozbawiona dialogów, do tego czarno-biała, z przeznaczeniem do samodzielnego pokolorowania. Tak więc nie do końca to błąd, ale najważniejsze, że to jedyna nieścisłość, która rzuciła mi się w oczy.

W kwestii jeszcze materiałów. Są dostępne, a właściciele praw chętni są do współpracy, takie dzieła jak „Czterej Pancerni i Pies” czy „Larkis” i to w pełnej wersji, wraz z zakończeniem, które nigdy wcześniej nie ukazało się drukiem. Ciekawostką jest także dostępność oryginalnych plansz „Kapitana Klossa”, pamiętając ostatnią fuszerkę wydawnictwa „Muza”, może któreś wydawnictwo skusi się na porządną reedycje?

Najważniejsze, czyli lista osób, z którymi przeprowadzono wywiady:

  • Iwona Anioł, córka Władysława Krupki
  • Tadeusz Baranowski
  • Magdalena Bochniak, córka Jerzego Wróblewskiego
  • Henryk Jerzy Chmielewski
  • Janusz Christa
  • Attila Fazekas
  • Jacek Fedorowicz
  • Jacek Jarkowski, syn Witolda Jarkowskiego
  • Grażyna Fołtyn-Kasprzak vel Graza
  • Zbigniew Kasprzak
  • Paulina Kędziora i Patrycja Polch-Lizukow, córki Bogusława Polcha
  • Weronika Kobylińska, wnuczka Szymona Kobylińskiego
  • Magdalena Kołodziejska, córka Witolda Parzydły
  • Katarzyna Lengren, córka Zbigniewa Lengrena
  • Andrzej Mleczko
  • Andrzej Nowakowski
  • Tadeusz Olszański
  • Maciej Parowski
  • Bogusław Polch
  • Piotr Ponaczewny
  • Tadeusz Raczkiewicz
  • Marek Rocki, syn Jana Rockiego
  • Jacek Rodek
  • Grzegorz Rosiński
  • Barbara Seidler
  • Jacek Skrzydlewski
  • Sebastian Stecewicz, syn Mirosława Stecewicza
  • Marek Szyszko
  • Roman Weinfeld, syn Stefana Weinfelda
  • Jacek Widor
  • Leszek Wiśniewski, syn Mieczysława Wiśniewskiego

Różnorodność dość spora, tym bardziej, i co jest ogromnym atutem książki, autorom udało się porozmawiać z osobami, z którymi próżno szukać innych wywiadów. Oczywiście, najwięcej do powiedzenia mają sami artyści, ale także niektóre wywiady z potomkami potrafią naprawdę zaskoczyć, tym bardziej, gdy córka, wnuczka lub syn bardziej się otworzą, i zaczną nie tyle przekazywać fakty, ale opowiadać. I wtedy takie opowieści czyta się wprost z prawdziwą przyjemnością. Dla mnie prawdziwą perełką tej książki jest nie wywiad, ale opowieść o Barbarze Seidler, napisana niezwykle ciepło, z wielką dozą uczucia, aż się przyznam, że łezka mi się zakręciła w oku podczas lektury.

Przyznam się, że podchodziłem do książki nieco jak pies do jeża, także dlatego, że ostatnio przeczytałem wprost zatrzęsienie najróżniejszych wywiadów, i po prostu nie spodziewałem się znaleźć tutaj czegoś, co by mnie zaskoczyło. Jakże niezwykle się cieszę, że się myliłem! Publikacja jak najbardziej warta polecenia, oczywiście szczególnie dla osób zainteresowanych losami polskiego komiksu. Książka okładkowo kosztuje stówkę, na szczęście wiele księgarni oferuje całkiem przyzwoite zniżki, a za 6 i pół dyszki to wręcz zakup obowiązkowy.

Projekt rozpoczął swoje życie, jako plan wydania publikacji w hołdzie Tadeuszowi Baranowskiemu i jego niezwykłej twórczości. Na pomysł takowej publikacji wpadł Paweł Jezierski, który do współpracy zaprosił także Radosława Owczarka. Jak to w życiu bywa, drogi obu panów nieco się rozeszły, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż przez to miłośnicy twórczości Baranowskiego otrzymali nie jedną, a dwie publikacje: „Skąd się bierze humor wszelki? O twórczości komiksowej Tadeusza Baranowskiego.” Pawła i „Encyklopedia kreskówek wyssanych z miętówek” Radka. O samych narodzinach zresztą Radek opowiada w Miętówkach.

A opowieści jest trochę, gdyż Miętówki zawierają nieco publicystyki. Choć trzeba przyznać, tematycznie dość momentami dziwnie skrojonej, gdyż znajdziemy tutaj zarówno sporo o samym autorze i jego twórczości, zazwyczaj we wspominkach czy analizach autorów danych artykułów, ale też ciekawostki jak pewna okładka ze Smerfem czy… laska. Jest jeszcze alfabet, oda, czy poszukiwanie nawiązań. Ogólnie, jest co poczytać, ale najważniejsze, że jest także co pooglądać.

Niniejszy album to przede wszystkim hołd złożony Tadeuszowi Baranowskiemu przez całe grono rysowników i scenarzystów. Podobne wydanie już się kiedyś (kiedyś = 2009 rok) ukazało: „Antologia w hołdzie Tadeuszowi Baranowskiemu” na nieco ponad 40 stronach zbierała także rysunki i krótkie formy komiksowe różnych autorów, obecnie otrzymujemy niejako rozwinięcie tamtego pomysłu, wydane jednak w naprawdę przepiękny sposób: duży format, twarda oprawa, nieco ponad 100 stron, świetny papier. Oczywiście otrzymujemy tutaj całkowicie nowe prace, choć parę powtórzono z wcześniejszej antologii.

A w środku samo złoto! Najróżniejsze pomysły które narodziły się w głowach ponad sześćdziesięciu twórców! Przy takiej różnorodności oczywiście znajdą się prace zarówno lepsze jak i gorsze, ale wszystkie podziwia się z prawdziwa przyjemnością, tym bardziej, że otrzymujemy tutaj ogromne zróżnicowanie styli, jednak wszystkie czerpią garściami z twórczości Mistrza.

Miło się i czyta i ogląda, album dla miłośników komiksów Tadeusza Baranowskiego wręcz stanowi pozycję obowiązkową. Miłym uzupełnieniem albumu są także pocztówki i bardzo ładny plakacik, jednak nie mam pojęcia, czy obecnie te bonusy dodawane są do sprzedawanych egzemplarzy, sam zamawiałem swój już dość dawno, zaraz po pojawieniu się takiej możliwości.

Tadeusz Raczkiewicz zasłynął za sprawą swojego cyklu komiksów o Tajfunie, detektywie pewnej kosmicznej agencji, w których to zgrabnie łączył wątki science-fiction z sensacyjnymi, całość podlewając niezwykle gęstym sosem bezpretensjonalnej akcji! Scenariusz? Strasznie naiwny. Ale jak to się czytało! I oglądało, gdyż owszem, czasami Raczkiewicz miał problemy z perspektywą czy anatomią, ale potrafił tworzyć komiksowe plansze o niesamowitej dynamice!

Kolejna, już szósta, grafika z cyklu „Klasyka Polskiego Komiksu” poświęcona została temu artyście, tym bardziej, że oprócz przygód Tajfuna stworzył także wiele innych niezwykle ciekawych komiksów, więc z pewnością warto zapoznać się z jego twórczością.

Przy tworzeniu graficzki ponownie zebrała się grupa pasjonatów polskiego komiksu: Piotrek i Daniel z Kultowych Komiksów, Robert Radomski, Radosław „Łamignat” Gieremek z Fundacji Kreska oraz Wojtek „Mertusor”. Długie rozmowy, nie tylko o komiksach, z takimi zajawkowiczami to prawdziwa przyjemność!

Sporą liczbę albumów Raczkiewicza wydało wydawnictwo „Ongrys”. Wychodząc z założenia, że co szkodzi zapytać, udało się także, że Pan Leszek Kaczanowski rzucił okiem na graficzkę, przekazał sporo cennych uwag, a przy okazji podrzucił okładkę „Afery Bradleya”, czyli brakującego na chwilę obecną wśród wznowień albumu artysty, który będzie miał premierę w przyszłym roku, wraz z wydaniami zbiorczymi (liczba mnoga nieprzypadkowa).

Serdecznie zapraszamy:

Coraz więcej serwisów wydziwia z obrazkami, zmieniają nazwy, dodatkowo kompresują, zmieniają formaty… Stąd wersję oryginalną graficzki, bez kompresji, umieszczam na serwerze zewnętrznym w archiwum zip (10 mega). W środku jest plik w formacie png: Jak czytać Klasyka Polskiego Komiksu – Tadeusz Raczkiewicz – Chronologia v10.png.

Poprzednie grafiki:

Klasyka Polskiego Komiksu:

Marvel/DC:

Inne:

Na blogu za jakiś czas powinna pojawić się podstrona poświęcona graficzkom, tak by było łatwiej znaleźć najnowsze wersje. Link pojawi się zapewne w bocznym panelu.

Tajfun Nowe przygody

Tajfun, agent kosmicznej agencji wywiadowczej „Nino”, zawitał na łamach gazety „Świat Młodych” w 1984 roku. Do 1988 roku ukazały się w sumie cztery serie poświęcone jego przygodom, w których towarzyszyły mu dwie przepiękne agentki: Kriss i Maar. I co w tych przygodach nie było! Zgrabne połączenie wątków science fiction z sensacyjnymi uzupełniały brawurowe pościgi, strzelaniny, zdrady, karate, kung fu, samuraje, potwory i kosmici! Scenariusze były naiwne, wręcz głupkowate, ale jak to się czytało i oglądało! Tadeusz Raczkiewicz, ojciec Tajfuna, potrafił sklecić niezwykle dynamiczne plansze, choć zdarzały mu się także gorsze momenty i pojawiały się prawdziwe potworki. Za czasów „Świata Młodych” powstały tylko cztery historie, autor jednak powrócił do swoich postaci i w latach 2012-2103 wydawnictwo Ongrys opublikowało albumy z całkowicie nowymi przygodami, narysowanymi przez Raczkiewicza zarówno do swoich, jak i obcych scenariuszy.

Ale nie o te nowe przygody chodzi, a coś, co powstało jako hołd dla autora. Przygody Tajfuna i spółki tworzone przez całkowicie nowych autorów.

Już w 2014 roku ukazał się książeczka „Antologia 30 lat Tajfuna”. Mały format, zaledwie 24 strony wypełnione głównie fanartami, do tego krótki artykuł. Fajna ciekawostka, stanowiąca przystawkę do czegoś naprawdę nieprzeciętnego.

Tajfun nowe przygody Antologia” to już pełnoprawny album, twarda oprawa, duży format, 160 stron. A w środku, oprócz paru artykułów, wywiadu i fanartów, także dłuższe i krótsze pełnoprawne komiksy z Tajfunem, tworzone przez wielu twórców. Album tworzony był jako prezent dla autora, niestety, przed samą premierą Tadeusz Raczkiewicz zmarł przedwcześnie. Powstał hołd, i to hołd nad wyraz udany! Oczywiście, jako, że to antologia, tworzona przez całkiem sporą grupę artystów, poziom jest różny, zarówno scenariuszy, jak i rysunków. Ale czytając historię za historią naprawdę świetnie się bawiłem.

Trzeba przyznać, twórcom nie brakowało pomysłów, a i ogrom nawiązań do oryginalnych przygód stanowi niezwykle przyjemne urozmaicenie. Nieco jedynie odstraszyła mnie historia, na która natknąłem się mniej więcej w połowie albumu. Rysunkowo straszyła, więc ja pominąłem, a było co pomijać, gdyż liczy ponad 50 stron. Po zaliczeniu całej pozostałej zawartości, no cóż, przydałoby się jednak powrócić do tego potworka, co uczyniłem, przeczytałem i…

O ja pierniczę, jakie to jest dobre! Rysunki straszyły tylko na pierwszy rzut oka, okazało się, że autor potrafi narysować prawdziwe małe cudeńka, a jak mu różne pojazdy wychodzą to już szczęka potrafi zaryć o glebę! A scenariusz! Abstrakcja, humor, tona nawiązań do popkultury, szczególnie tamtych lat, i to tej komiksowej jak i filmowej! Najróżniejszych smaczków tutaj jest prawdziwe zatrzęsienie!

Paweł Gierczak, bo to on odpowiada za ten niezwykły epizod, na szczęście kontynuował swoją przygodę z Tafunem, i obecnie dostępne są jeszcze dwa pełnoprawne, wydane nakładem samego autora. Od razu podkreślę, same wydania stoją na najwyższym poziomie: świetny papier, druk, format A4. A zawartość to sam miód! Zwariowana, szalona, bawiąca się konwencją, i jeszcze bardziej przepełniona najróżniejszymi smaczkami, zarówno do wcześniejszych epizodów, jak i innych komiksów czy filmów!

Jak ktoś lubi Tajfuna, i zna jego wcześniejsze przygody, gorąco polecam, tym bardziej, że nowe przygody obecnie bez problemu można nabyć bezpośrednio u autora, a do tego ozdobione są przepięknymi wrysikami.

Zły Książę – konkluzja

Sprawa ze zmienionymi tekstami zatoczyła szerokie koło, informacje o bardzo mocnej ingerencji pojawiły się w paru miejscach, oczywiście także na blogu Na Plasterki, który jako jeden z pierwszych poinformował o całej sprawie. Ciekawostką pozostaje, że jednak w paru miejscach, w których taka informacja powinna się pojawić, z powodu choćby profilu danego medium, była cisza. Może autorzy zaspali, albo bali się narazić wydawcy, jednak dość szybko doszło do rozwiązania całej sprawy. Wydawnictwo Egmont podjęło bardzo odważną decyzję, za którą z pewnością należy się szacunek.

Komunikat wydawcy:

Komunikat wydawcy w związku z albumem „Kajtek i Koko. W krainie baśni – Zły książę”
Podczas prac nad nowym wydaniem albumu nastąpiła ingerencja w integralność oryginalnego dzieła, wykraczająca poza ramy, jakie Wydawnictwo ustaliło z zespołem zewnętrznych współpracowników.
W związku z powyższym sprzedaż albumu zostaje wstrzymana. Jego ponowna premiera nastąpi wiosną 2024 r.
Uważamy, że oryginalne dzieła Janusza Christy powinny być traktowane z najwyższym szacunkiem, dlatego obiecujemy dołożyć wszelkich starań, aby takie sytuacje nie miały miejsca w przyszłości.

Oczywiście pozostają pytania, jak to się stało, że nastąpiła aż taka ingerencja, ale tego zapewne się nie dowiemy. Cały nakład został wycofany, jednak parę egzemplarzy trafiło na rynek, teraz zapewne będą białymi krukami.

Do końca nie wiadomo co się stanie z już wydrukowanymi egzemplarzami, chodzą słuchy o oddaniu ich na przemiał. Koszty masakryczne… Pozostaje mieć nadzieje, że może wydawca rozważa parę opcji, o choćby wypuszczenie równolegle dwóch wersji, zgodnej z oryginałem (ma być w kwietniu) a także ze zmienionymi tekstami. Wystarczy wszak już wydrukowane egzemplarze oznaczyć naklejką z informacją, że to wersja „uwspółcześniona”. Fani będą zadowoleni, gdyż dostaną wersję oryginalną. Dzieciaki mogą sięgnąć po wersję ze zmianami. A zapewne wielu fanów kupi obie wersje. W przyszłości można by ten proceder powtarzać, gdyż albumów z serii Kajtek i Koko jest jeszcze trochę do wydania. I może nawet okazać się to całkiem intratnym interesem. Oczywiście, o ile będzie przyzwolenie od właścicieli praw na taki zabieg. Zobaczymy, co się z tego wykluje.

Prawdziwy moloch, wydawnictwo Egmont, obok publikowania na naszym rynku wielu zagranicznych tytułów, także od lat dba o przypominanie polskiej komiksowej klasyki. Często niestety z wieloma bolączkami, żeby tylko wspomnieć czarną serię, w której większość albumów borykała się z brakami i błędami, „zapomnienie” umieszczenia nazwiska autora na albumie z przygodami Orient mana, marnej jakości materiałów w albumach Zbigniewa Kasprzaka, zazielenienie Kleksa itd… Jednak nie można odmówić Egmontowi, że jednak dzięki staraniom wydawnictwa wiele komiksów zawitało na rynku, i wreszcie były dostępne w normalnym obiegu. Także słowa uznania należą się za prezentacje komiksów Janusza Christy, zarówno w formie albumowej, jak i przepięknej Złotej Kolekcji Kajko i Kokosza.
Tym bardziej cieszyło, że wydawca zabrał się za Kajtka i Koka, prezentując kolejne ich przygody w pełnym kolorze i w wersjach jak najbardziej kompletnych. Udało się z monumentalnym cyklem „W kosmosie„, ale na szczęście na tym się nie skończyło. Wydawca zapowiedział kolejne wznowienia, po „Londyńskim kryminale” padło na „W krainie baśni„, tym razem, z powodu objętości historii, wydanej w dwóch albumach. Pierwszy, pod tytułem „Zły Książę” już za parę dni ma mieć premierę i właśnie udostępniono przykładowe plansze.

Egmont 01

Egmont 02

Egmont 03

Egmont 04

I coś tutaj mocno nie gra.
Historia „W krainie baśni„, pierwotnie ukazująca się na łamach gazety „Wieczór Wybrzeża” w latach 1963-1964, doczekała się już dwóch wydań albumowych. W 1991 roku ukazał się kolorowy album, zawierający jednak tylko fragment historii, w 2001 roku wydano już kompletną historię (choć niepozbawioną błędów) w tomiku „Na tropach pitekantropa„, jednak w formie czarno-białej i w pomniejszonym formacie.

Adarex 01

ecz_01


Teraz miało być kompletnie i w kolorze.
Nowe kolorowanie wypada całkiem przyzwoicie, choć jednak gdzieniegdzie oryginalne kolory Christy bardziej zachwycają, ale i tak pod tym względem jest bardzo dobrze.

porownanie01

Tym bardziej, że w nowej edycji zadbano, by kolor był także pod tekstem.

Pod tekstem, z którym coś nie gra…

W nowej edycji, z zupełnie niewiadomych przyczyn, teksty zostały zmienione! I są to zmiany dość znaczące! Wręcz wpływające na odbiór oryginalnej historii! Owszem, Christa często nie żałował sobie, i umieszczał dłuższe opisy, ale był genialnym gawędziarzem, i wszystko to idealnie ze sobą współgrało! A tutaj otrzymujemy takie potworki!

porownanie02

Porównanie trzech wydań, w najnowszym widać wyraźnie skrócone teksty, w tym, w czwartym kadrze, zamianę narratora na nieudolnie wklejony dymek!

Narrator ponownie odchudzony, zmiany są także w dymkach.

A tutaj narrator już w ogóle usunięty!

Odchudzania i usuwania ciąg dalszy!

Jest mniej, prościej, ale czy lepiej?

Zaskakująca decyzja, i nie da się ukryć, że jednak dość głupia. Do tego co podyktowało taką decyzję? Chęć uproszczenia tekstów? Ale to już ingerencja, i to dość mocna, w oryginalne dzieło, do tego robienie z czytelników idiotów! Wręcz profanacja klasyki! Ręce opadają, nie dość, że Egmont cały czas ma jakieś wpadki (ostatnio spierniczona okładka w bardzo drogim albumie, nagminne zamiany teksów w dymkach w komiksach z kaczkami i superbohaterami), to jeszcze wprowadzają według własnego widzimisię zmiany w oryginalnym materiale! A może to specjalne posunięcie? Za parę lat wydadzą „Złotą Kolekcję Kajtka i Koka” i tam już będą oryginalne teksty? I fani oczywiście ponownie kupią?

Kleks zadebiutował na łamach „Świata Młodych” w 1974 roku, tak więc w przyszłym roku wybije okrągła rocznica, którą wypadało by jakoś uczcić. I na szczęście, mimo chodzących plotek o problemach z prawami do postaci, wydawnictwo Egmont właśnie ogłosiło, że na tak znaczącą rocznicę, wyda coś specjalnego. Pojawią się trzy tomy, w formie podobno takiej, jak „Złota Kolekcja Kajko i Kokosza”, poświęcone w całości przygodom Jonka, Jonki i Kleksa!

Dotychczas na rynku ukazało się sporo książeczek z Kleksem, jednak nadal wiele historyjek z tymi bohaterami nie otrzymało wznowień, i można je znaleźć jedynie na łamach „Świata Młodych” czy innych publikacji. Z pewnością pewnym problemem jest, że Szarlota Pawel przygotowując swoje opowiastki rysowała je w rożnych formatach, część była przygotowana specjalnie dla „Świata Młodych”, czyli na dość sporych planszach otrzymujemy nagromadzenie kadrów, często w dość nowatorskiej formie jak na tamte czasy, bez widocznej regularności, co może nastręczać problemów przy ewentualnym ich dzieleniu. By zaprezentować je w całości, format A4 to absolutne minimum, a i tak momentami będzie mogło się wydawać, że zbyt wiele tutaj jest „nadziubdziane”. Gdy zaczęły się pojawiać albumy z Kleksem, autorka celowała już w format A4 i B5.

Problematyczne może także okazać się przerysowywanie niektórych historyjek, a już nagminne było wykorzystywanie tych samych pomysłów parokrotnie, co może spowodować pewne rozczarowanie wśród czytelników, mających okazje przeczytać je po raz pierwszy.

Pierwsza historyjka, z 1974 roku, była drukowana w czerni i bieli, widać tutaj wyraźnie jeszcze dość prymitywną kreskę, a także niejako wstępne projekty postaci, szczególnie Kleksa, który znacznie rożni się od swoich późniejszych reinkarnacji.

Następnie pojawił się kolor, rysunek powoli ewoluował, także charaktery naszych postaci, nieco się zmieniały. Kolejne cztery części nigdy nie doczekały się wersji albumowej, nie były w żadnej formie wznawiane, i być może dlatego Szarlota Pawel garściami wykorzystywała pojawiające się tutaj pomysły, a nawet zarysy całych historii! Zauważyć można tutaj także pewien schemat, dana opowieść rozpoczynała się szeregiem luźnych gagów, po czym przechodziła w dłuższą historię. W części 2 pojawiła się Malinowa Planeta, w części 3 Potyczki z Kolekcjonerem, natomiast część 4 i 5 to pierwsze wersje później na nowo narysowanych historii, odpowiednio „Porwania Księżniczki” i „Smoczego Jaja”. Historyjki te nie posiadały swoich tytułów, określone były po prostu jako „Jonka, Jonek i Kleks”. W części 4 początkowe plansze co prawda określono tytułem „Wspomnienia z wakacji”, ale on szybko „wyparował”. Tytuły pojawiły się w części 6 publikowanej w latach 1977-1978, i to z nawiązką, gdyż był to zbiór krótszych historyjek, każdą więc opatrzono swoja własną nazwą. Część tę wznowił Egmont, choć w niepełnej formie, zabrakło opowieści o flecie, której pomysł autorka wykorzystała w albumie nazwanym w edycji Egmontu „Niech żyje wyobraźnia”.

W miarę czasu Kleks zyskiwał coraz większą popularność, stał się wręcz maskotka „Świata Młodych”, a rysunki z jego podobizna zaczęły zdobić różne artykuły czy gry. Zajął się także działalnością edukacyjną, skupiając się na bezpieczeństwie młodzieży, ucząc oszczędzania, czy nawet prowadzenia własnego sklepiku.

Doczekał się także książeczek, kolorowanki i szeregu kalendarzy. Ciekawostką są dwa kalendarze, ten z 1989 roku ukazał się także jako osobna książeczka, i zawartość z grubsza jest ta sama, choć w książeczce zabrakło przejść między planszami, zmieniono układ niektórych kadrów, a także zabrakło autoportretu autorski.

O wiele więcej zamieszania jest z historyjką „Szalony eksperyment” publikowaną w latach 1981-1982 na łamach „Świata Młodych”. Postanowiono wykorzystać ją w kalendarzu na 1991 rok, jednak autorka musiała przerobić pierwotne 16 stron na 12 potrzebne do kalendarza. Stąd usunięcie niektórych plansz, cięcia, oraz całkowicie przerobione zakończenie. Zmieniono także tytuł na „Szalony wynalazca”. Egmont wznowił tę historię, niestety w wersji z kalendarza, do tego w czarnej edycji z 2002 roku plansze prezentowały się w porządku, natomiast w wydaniach późniejszych strasznie skaszaniono kolory.

Ciekawostką są także historyjki „Smocze Jajo” i „W krainie zbuntowanych luster” posiadających w wydaniu gazetowym po jednej dodatkowej planszy, które nie znalazły się w wydaniach albumowych. Plansze te jednak nie wpływały na samo zakończenie, były swoistymi dodatkami, ale miło by było, gdyby w zapowiedzianej nowej edycji o nich nie zapomniano.

Warto byłoby także zaznaczyć różnice w historyjce „Złoto Alaski”, gdzie jedna plansza została całkowicie od nowa przerysowana, pojawiają się także różnice w tekstach. Pojawiło się także wiele krótkich historyjek jak „Przez dziurę w płocie”, „Świnka skarbonka”, „Ulubiona gazeta”, „Humoreska” i inne…. Dla nich zapewne znajdzie się miejsce w edycji zbiorczej.

Ale co z takimi szerzej nieznanymi tworami jak „Erotyczne przygody Kleksa”? W magazynie „AKT” pojawiły się dwa odcinki, ale jest ich nieco więcej, dotarcie do wszystkich zapewne nie jest możliwe, jednak na te które można będzie wygrzebać, znajdzie się miejsce w nowych albumach?

No i pozostają jeszcze nieznane szerzej ciekawostki, jak choćby niedokończona historyjka o neostradzie…

Pozostaje żywić nadzieję, że Egmont stanie na wysokości zadania i otrzymamy przepiękny przekrój przez wszystkie opowieści Z Jonką, Jonkiem i Kleksem. Niełatwe zadanie, ale jak najbardziej do ogarnięcia. I mam nadzieje, że będzie co dorzucić nowego na graficzkę poświęcona twórczości Pani Szarlocie Pawel.

Kolorowe zeszyty. Podziemny front, Pilot śmigłowca i inne serie komiksowe PRL.
Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Wydawnictwo: Kurc

Niniejszą książkę czytałem dość długo, ale nie wynika to ani z jej objętości, ani z nieprzystępności, ale ze sposobu przedstawienia informacji na temat poszczególnych, wybranych komiksów wydanych w czasach, gdzie termin komiks był w niełasce, a niby oficjalnie używano tytułowego określenia „Kolorowe zeszyty”. W książce „Kolorowe zeszyty. Podziemny front, Pilot śmigłowca i inne serie komiksowe PRL” autorzy w bardzo zgrabny sposób przedstawiają szereg pozycji, skupiając się jednak tylko na wycinku rynku z tamtych lat, wydanych przez wydawnictwo „Sport i Turystyka”. Znajdziemy więc tutaj opracowania na temat takich dzieł jak serie „Pilot śmigłowca”, „Podziemny front”, „Legendarna historia Polski” i „Początki państwa polskiego”, trzy albumy sportowe, „Leśny Klub Sportowy”, „Tajemnica Złotej Maczety” i „Dziesięciu z Wielkiej Ziemi”, trzy cykle science-fiction, „Hipotezy”, „Polscy podróżnicy”, „Mity greckie” i „Klasyka przygodowa”. Brakło tutaj „Kapitana Klossa” czy „Żbika” o czym zresztą autorzy uprzedzają we wstępie i uzasadniają takową decyzję.

Każdy album wchodzący w skład danej serii otrzymał osobny rozdział, stąd też nie ma najmniejszego problemu, by podczas lektury sięgać do zagadnień, którymi akurat czytelnik jest zainteresowany. I dlatego tyle trwała u mnie lektura tej pozycji, gdyż skakałem jak żaba po rozdziałach, w międzyczasie zaliczając także inne książki, komiksy i opracowania. Oczywiście w każdym rozdziale znajduje się krótkie streszczenie w formie przedstawiającej daną publikację, ale najważniejsze, że autorzy poświęcają sporo miejsca najróżniejszym ciekawostkom, wysuwają trafne wnioski, odnajdują sporo nawiązań, także do rzeczywistości tamtych czasów. I robią to naprawdę w umiejętny sposób, do tego należy im się ogromny szacunek za rozległą wiedzę. Wszystko do tego napisane jest w bardzo przyjemny w odbiorze sposób, tak, że lektura sprawia sporą frajdę.

Może sporo kadzę, ale nie bez powodu. Jakiś czas temu zraziłem się pewnymi pozycjami zaserwowanymi nam także przez wydawnictwo „Kurc”, gdzie autor chwalił się, że niby spędził godziny na poszukiwaniu ciekawostek, a sklecił dziełka, które zawierają tylko streszczenia. A jakoś tak mam, że wolę przeczytać oryginalny pełnowartościowy utwór, niż słabo sklecone jego streszczenie. Ale więcej wrażeń o tych nieszczęsnych potworkach innym razem. Dobrze, że mimo złego wrażenia z tamtych pozycji jednak sięgnąłem po inne książki „Kurca”, mało brakowało a przegapiłbym taką perełkę jak „Kolorowe zeszyty”.

Żeby się trochę jednak poprzyczepiać, to jako minus można wymienić czarno-białe ilustracje oraz nieco literówek. Bardziej poważnych błędów nie zauważyłem, choć też nie wszystko weryfikowałem, jedynie w oczy rzucił mi się opis rysownika przy okładce albumu „Podróże Gulliwera”, gdzie wymieniono Marka Szyszko. Prawdopodobnie błąd wynika z kopiowania informacji, gdyż w tekście już prawidłowo podany jest Zdzisław Byczek.

Ogólnie, dla mnie świetna pozycja, prawdziwa perełka, i czekam z utęsknieniem na więcej książek spółki Marcin Osuch i Konrad Wągrowski. Polecam!

Mała aktualizacja. 🙂

Coraz więcej serwisów wydziwia z obrazkami, zmieniają nazwy, dodatkowo kompresują, zmieniają formaty… Stąd wersję oryginalną graficzki, w większej rozdzielczości i bez kompresji, umieszczam na serwerze zewnętrznym w archiwum zip (4.5 mega). W środku jest plik w formacie png: Jak czytac DC Odrodzenie Chronologia v20.png.

Aktualizacja grafiki poświęconej linii Marvel FRESH. Pozostałe grafiki także będą miały aktualizację, DC powinna być już na dniach. Opieką merytoryczną jak zawsze zajął się nieoceniony michał81.

Coraz więcej serwisów wydziwia z obrazkami, zmieniają nazwy, dodatkowo kompresują, zmieniają formaty… Stąd wersję oryginalną graficzki, w większej rozdzielczości i bez kompresji, umieszczam na serwerze zewnętrznym w archiwum zip (2 mega). W środku jest plik w formacie png: Jak czytac Marvel FRESH Chronologia v20.png.

Wcześniejsze grafiki:

Klasyka Polskiego Komiksu:

Marvel/DC:

Gry:

Jacek Skrzydlewski zasłynął albumami „Kosmiczny Detektyw”, „Wyprawa na Ziemię” czy „Nowe przygody Mistrza Twardowskiego”, charakteryzujących się niezwykle urzekającą i plastyczną szatą graficzną. Na jego twórczość składa się także jeszcze wprost zatrzęsienie krótkich form komiksowych czy humorystycznych rysunków. Nadal jest aktywny zawodowo, publikuje obecnie w magazynie „Relax” od PolishComicArt, a w tym roku podpisał umowę z wydawnictwem Ongrys. Będzie więc zapewne okazja, by przypomnieć sobie jego dzieła, a jako, że jednak trochę ciekawostek w swojej twórczości posiada, kolejną grafikę dedykujemy Panu Jackowi.

Jak zwykle w procesie jej powstawania miało udział paru zapaleńców: Piotrek z Kultowych Komiksów, Robert Radomski, Radosław „Łamignat” Gieremek z Fundacji Kreska, Krzysiek Janicz z Na plasterki oraz Wojtek „Mertusor” który ma większy wpływ na grafiki niż sam twierdzi. 😉

Oczywiście co zaszkodziłoby zapytać także samego Pana Jacka Skrzydlewskiego, czy nie chciałby rzucić okiem na proces powstawania graficzki? I wyobraźcie sobie, że chciał! I rzucił! Nie tylko okiem, ale też paroma ciekawostkami, wspominkami, uwagami. Ale to nie wszystko! Pan Jacek także stworzył specjalnie na niniejszą graficzkę rysunek z pozdrowieniami dla swoich czytelników! Prywatna uwaga: naprawdę uwierzcie mi, kontakt z kolejnym twórcą, do tego możliwość wymienienia paru zdań, i jeszcze do tego tak cudowny rysuneczek!!! Aż mi serducho biło mocniej! Może nieco przesadzam, ale niezwykle się cieszę, że udało się coś takiego sklecić. Mam nadzieje, że i Wam się spodoba.

Serdecznie zapraszamy:

wersja mini:

Jak czytac Klasyka Polskiego Komiksu - Jacek Skrzydlewski - Chronologia v10 (MINI)

Coraz więcej serwisów wydziwia z obrazkami, zmieniają nazwy, dodatkowo kompresują, zmieniają formaty… Stąd wersję oryginalną graficzki, w większej rozdzielczości i bez kompresji, umieszczam na serwerze zewnętrznym w archiwum zip (12 mega). W środku jest plik w formacie png: Jak czytać Klasyka Polskiego Komiksu – Jacek Skrzydlewski – Chronologia v10.png.

Wcześniejsze grafiki:

Klasyka Polskiego Komiksu:

Marvel/DC:

Gry: