Wydarzeniem 2014 roku w plastikowym świecie niewątpliwie będzie huczna premiera filmu The LEGO Movie o którym już jest głośno, a do tego wszędzie go pełno (także na niniejszym blogu). Nie ma się co dziwić, TLG potrafi zadbać o odpowiednią otoczkę, a doświadczenie zebrane przez lata na licencyjnych seriach powinno w takiej sytuacji zaprocentować, wszak takie wydarzenie medialne można potraktować jako stworzenie swoistej „marki w marce”, która to zależność będzie sama się napędzać. Film o klockach, do tego oczywiście odpowiednie zestawy, książki, breloczki, notesiki i na pewno na tym się nie skończy.
Do premiery filmu zostało jeszcze trochę czasu, natomiast zestawy już od dłuższej chwili dostępne są w sprzedaży. Zbierają różne opinie, od głosów zachwytu po niezadowolenie, jednak obiektywnie bezsprzecznie należy im przyznać jedno: obrazują w sobie samą kwintesencję klocków LEGO: czyli niezobowiązującą radość z budowy. Każdy zestaw to zadziwiający twór który pokazuje, że w przypadku tej zabawki najważniejsza jest nasza wyobraźnia i kreatywność, i tak naprawdę nic (no dobra, prawie nic) nas nie ogranicza!
Na obecną chwilę sam skusiłem się tylko na jeden zestaw, mój wybór padł na niezwykły twór powiązany z jedną z moich ulubionych serii: Pirates. Zapraszam do krótkiej recenzji:
The LEGO Movie
70807 MetalBeard’s Duel

Seria: The LEGO Movie
Rok premiery: 2014
Liczba elementów: 412
Figurki: 3: Skeletron, Robo SWAT, Frank the Foreman
Wymiary pudełka: (w przybliżeniu) 28 x 26 x 5.5 cm
Cena (S@H): $34.99, £29.99, 34,99 €, 149,99 zł
BrickSet, BrickLink
Jak w przypadku każdej serii, pudełka muszą być połączone wspólnym motywem graficznym. W przypadku The LEGO Movie otrzymujemy dwa skośne paski formą nawiązujące do taśmy filmowej, oczywiście nie mogło zabraknąć loga zarówno „LEGO” jak i samej serii. Pasek umieszczony w dolnym prawym rogu wykorzystano na prezentację figurek zawartych w zestawie. Trzeba przyznać, że całość prezentuje się nader dobrze, szata graficzna jest przyjemna dla oka i zachęca do sięgnięcia po pudełko ustawione na półce sklepowej.

Tylna ścianka pudełka to ponowne wykorzystanie motywu taśmy filmowej, tym razem jako poszczególne kadry ukazano funkcjonalność modelu – pomysł prosty, ale niezwykle udany – całość w połączeniu ze zdjęciem zestawu prezentuje się doskonale!

Na jednej ze ścianek znalazło się miejsce na ponowne wyszczególnienie zawartych w zestawie figurek, tym razem jednak w skali 1:1 i z podpisami – czyli imieniem i nazwiskiem lub pełnioną funkcją.

Pudełko wypada zdecydowanie na plus, serdecznie gratulacje dla grafików i fotografów, z marketingowego punktu widzenia wykonali oni doskonałą robotę, jednak nas interesuje chyba najbardziej zawartość, prawda?
A na nią składa się instrukcja, na szczęście pojedyncza – żadnego dzielenia – oraz aż trzy spore rozmiarowo woreczki z elementami. O wiele za duże w stosunku do zawartości, ale w sumie akurat w tym przypadku rozmiar nie ma żadnego znaczenia.

Instrukcja liczy 60 stron na których znajdziemy oczywiste składowe w postaci planów budowy, indeksu elementów i sporej liczby reklam, na szczęście całkiem przyjemnych dla oka (z wyjątkiem tej na ostatniej stronie, czyli z rozwydrzonym bachorem 😉 ). Tłem dla poszczególnych kroków budowy jest jednolity niebieski kolor, a całe strony zamknięto w żółtej ramce, czyli układ dobrze już znany, choć nieco się zdziwiłem, że nie pokuszono się w takiej serii o coś bardziej oryginalnego.






W zestawie zaległy się trzy ludziki, niestety nie otrzymamy tu żadnej z najbardziej charakterystycznych postaci z filmu – co jest jest zarówno minusem (dla zainteresowanych wybranymi zestawami), jak i plusem (dla chcących uzbierać całą serię, nie będzie tu syndromu znanego z licencjonowanych serii, czyli nadmiaru zazwyczaj mało przydatnych głównych bohaterów).
Robo SWAT to przede wszystkim przepięknie zadrukowany tors i nóżki – po podmianie główki spokojnie można go wykorzystać jako „zwykłego” glinę. Kask z nadrukiem odznaki (z minifigurkową główką!) i ciemną szybka świetnie komponuje się z całym uniformem.
Skeletron to kształt już dobrze znany jednak przy tej okazji otrzymujemy całkiem nowy kolor i ogromy kubeł absurdu – roboci szkielet przedstawiony w formie „normalnego” szkieletu? Pomysł tyleż absurdalny co genialny!!
Frank the Foreman to niby zwykły, niezwykle dopracowany ludzik: świetna buźka, bardzo ładne nadruki na torsie i nóżkach, czerwony kask… oraz zarośnięty tors i różowy podkoszulek spod którego widać wyraźnie umięśnioną klatkę piersiową. Różowy podkoszulek przykuł dodatkowo moją uwagę: przyjrzyjcie się pudełku i instrukcji – na tych paru ujęciach gdzie widać Franka, na każdym ma on koszulkę w kolorze białym! Skąd więc nagły róż? Pomyłka, czy…


Figurki wyjątkowo poprawiły mi nastrój – niby bez rewelacji, a jednak każda warta zainteresowania i w swoisty sposób rewelacyjna. Z dobrym nastrojem przystąpiłem do budowy.
Dawno tak dobrze się nie bawiłem!
Zdaję sobie sprawę, że sporo osób patrzy na zestaw pod kątem elementów i oczywiście ich przydatności we własnych konstrukcjach. Niniejszy zestaw raczej pod tym względem nie zawodzi, otrzymamy tu trochę premier, nagromadzenie kolorów (osobiście uważam, że z rozrostem palety odcieni TLG ostatnio nieco przesadza), oraz ciekawych akcesoriów i dwa zwierzaki. Wisienką na torcie jest klasyczna cegiełka 4×2 w kolorze czerwonym, dla mnie swoisty symbol LEGO, który właśnie z tego powodu zagościł w nagłówku 8studów.



Na pierwszy ogień idzie skrzynkowy robot, na pierwszy rzut oka nic ciekawego,

ale doczepianie kolejnych elementów

i składanie poszczególnych modułów



okazało się nad wyraz przyjemne, a sam efekt

sprawia bardzo dobre wrażenie.

Naprawdę dobre! Do robota mieści się ludzik, nogi mają całkiem spory zakres ruchu (choć mógłby być nieco większy), ramiona wyglądają dość groźnie i nadają robotowi charakteru.

Skrzynka jednak była tylko przystawką, przejdźmy do głównego dania!

Korpus wygląda cokolwiek groźnie i jeszcze ta głowa, głowa umieszczona w czymś, co rzeczywiście można nazwać stalową brodą! Ciekawe po co pod nią umieszczono skrzynię z wielką dziurką na klucz, tym bardziej, że zawartość skrzyni jest nieco niepokojąca – zamiast skarbów znajdziemy tam… kiełbasę i pozbawioną mięsa kość…

Powstają nogi, niezwykle oryginalne i stylowe,

jednak to nic w porównaniu do ramion! Przyczepiony rekin? Dwie umieszczone obok siebie żeliwne armaty z magazynkiem pocisków stworzonym z koła sterowego? Ja to kupuję!

Dodatkowe wykończenie, czyli naramienniki i maszt, a do tego komin (!) i wielki miecz (!!!).

Całość prezentuje się tak:

Zadziwiające pomysły, świetna konstrukcja, wysoka bawialność, genialne połączenie motywów Pirackich w formułę mecha, do tego zaprawienie tego szczyptą steampunku,





spowodowało, że ze wszech miar powstał model wprost genialny, niezwykły i sprawiający ogromną radochę zarówno podczas budowania jak i obcowania z tym tworem. Longer zwrócił mi jeszcze uwagę na podobieństwo do Dreadnoughta ze świata Warhammera – stwierdzenie może nieco na wyrost, ale coś w nim jest. Składam serdeczne gratulacje projektantowi, dawno tak świetnie się nie bawiłem przy nowym zestawie klocków LEGO, ponownie podkreślę: Piracki Mech to rewelacja i gorąco go polecam! Cały zestaw (od razu podziękowania dla Scrata, także za to, że chciało mu się go przytaszczyć na dworzec) uważam za niezwykle udany, tym bardziej, że Pirackiemu Mechowi towarzyszą także świetne ludzki i nieco toporny, ale całkiem ciekawy kanciasty robot.

Polecam. Bardzo, bardzo polecam!
Acha, wspominałem, że armaty strzelają? Idę potrenować celność i spróbować upolować szkielet!
Kronikarski obowiązek każe jeszcze pokazać elementy pozostałe po budowie, trzeba przyznać, uzbierało się ich trochę…

Read Full Post »