Jerzy Wróblewski wielkim artystą był. Ja wprost uwielbiam jego kreskę, zarówno tą realistyczną, jak i humorystyczną. Oczywiście, pod względem scenariuszy bywało rożnie, tym bardziej, że publikował w innych czasach, gdzie cenzura i propaganda dawały wyraźnie o sobie znać, co akurat w sumie nic grafice nie umniejsza. Zresztą już w siódmej części opowieści o przygodach Kapitana Żbika pojawi się właśnie Wróblewski i będzie nam towarzyszył praktycznie do końca tej serii.
A już niedługo w sprzedaży pojawi się opracowanie traktujące o twórczości mistrza – ja już nie mogę się doczekać (mimo pomysłowej, ale niezbyt porywającej i zbyt dziecinnej, okładki). Więcej na np.: Gildii.
Uwielbian go 🙂
u mnie na blogu fragment książki, zapraszam.
Warto dodać, że już w kwietniu w formie albumowej ukazuje się „Binio Bill Kręci Western i… W Kosmos!” Jeden z moich ukochanych komiksów drukowanych w Świecie Młodych w połowie lat 80-tych ubiegłego stulecia. 😀
Ja też go uwielbiałem, a zmiana klimatu w tej historyjce wypadała nadspodziewanie dobrze. O Wróblewskim na blogu w najbliższym czasie będzie więcej, chcę przypomnieć jego inne serie (jak choćby Złota Maczeta) a także pojedyncze albumy.
Ech, Figurki z Tilos… Nawet chyba jeszcze mam gdzieś stary zeszyt. No i Skradziony skarb – takie to było jak z zachodniego filmu.
Do tego Maczeta czy Dziesięciu z wielkiej ziemi… Aż zadziwiające, że czytałem to tyle razy i tak mało pamiętam.
A takiego np. konkwistadora czy Azteka z minifigurek kupiłem w dużym stopniu przez sympatię do Hernana Cortesa i podboju Meksyku.
Z Binio Billa (Binia? Billa) pamiętam tylko niektóre plansze, jakoś mnie irytował. Tych o podróżnikach też za bardzo nie lubiłem.