Wtedy nazwa „komiks” była na cenzurowanym, gdyż kojarzyła się z zepsutym zachodem, więc koniecznie należało zaproponować coś bardziej ze swojego podwórka. Tak powstała seria oficjalnie nazywana „kolorowe zeszyty„, szybko przemianowana przez miłośników historyjek obrazkowych na „Kapitan Żbik„. Było to dobrze ponad czterdzieści lat temu, zupełnie inne czasy, dokładnie w 1967 roku narodził się Jan Żbik. Nazwisko zupełnie nieprzypadkowe, jak opowiadał sam twórca postaci, Władysław Krupka: „Nazwisko bohatera miało budzić skojarzenia z cechami żbika, takimi jak drapieżność i zwinność (…)„. Oprócz tego Kapitan Żbik był bardzo inteligentny, odznaczał się niezwykłą dedukcją, potrafił świetnie posługiwać się najróżniejszą bronią, a także znał wiele języków obcych. Do tego, co doceniła płeć piękna, był bardzo przystojny. Ale jego przygody skierowane były głównie do chłopców, a ich celem było ocieplenie niezbyt dobrego (lekko mówiąc) wtedy wizerunku Milicji Obywatelskiej oraz ORMO.
Zresztą bardzo trafnie opisał Kapitana Żbika krytyk Wojciech Orliński: „Żbik to najbardziej udana kreacja milicjanta w peerelowskiej popkulturze. Nie ma w nim chamstwa Borewicza, ani fajtłapowatości kapitana Sowy. Żbik – zwłaszcza rysowany przez Rosińskiego – miał w sobie skromną elegancję PRL-owskiego inteligenta, nienaganną, ale pozbawioną ekstrawagancji. Żbik stoi na straży prawa, ale nie waha się go łamać w dobrej wierze – np. w komiksie „Porwanie” nielegalnie przekracza granicę, gdy wymaga tego sprawa. Choć otaczają go piękne kobiety (zwłaszcza porucznik Ola), Żbik jest zbyt pochłonięty swoją pracą, by mieć jakiekolwiek życie osobiste.„
Seria wydawana przez 15 lat i składająca się w sumie z 53 zeszytów spełniła swoją rolę. I choć wszechobecna cenzura dawała wyraźnie o sobie znać, a wiele spraw pozostawało tematami tabu, to młodzież chętnie sięgała po „kolorowe zeszyty”, i z wypiekami (mniejszymi bądź większymi) śledziła nierzadko zapierające w piersiach perypetie odważnego i charyzmatycznego Kapitana, który zresztą kreowany był na postać jak najbardziej prawdziwą! W większości zeszytów mogliśmy znaleźć wstęp, w którym Jan Żbik „osobiście” zwracał się do czytelników, tytułując ich „Drogimi Przyjaciółmi„.
O Żbiku można wiele napisać, zainteresowanych tematem, lub chcących przypomnieć sobie jak to było, polecam zapoznać się z np.: następującymi artykułami: Kapitan Żbik (Wikipedia), Komiks w Polsce: Kapitan Żbik, Kapitan Żbik z perspektywy. Natomiast jak ktoś wsiąknie w temat, warto zajrzeć na bloga Kapitan Żbik – kultowy komiks PRL, gdzie znajdziecie naprawdę wiele tekstów na temat serii, w tym drobiazgowo rozłożone na czynniki pierwsze poszczególne zeszyty.
Skąd notka w tym tonie na blogu? Lubię komiksy, a że ma się trochę lat na karku, to także doskonale (lub mniej) pamiętam, co też ukazywało się w tych „wesołych” czasach. Wspominałem już na blogu Ekspedycję czy Yansa, może więc warto częściej wrócić do takiej klasyki? Szczególnie, że jest wiele tytułów z tamtych lat, które są warte przypomnienia.
Jak odbiera się Żbika dzisiaj? W zeszłym roku wydawnictwo Ongrys rozpoczęło wznawianie odrestaurowanych zeszytów z serii „Kapitan Żbik„. Parę już trafiło do sprzedaży, kolejne będą ukazywać się, jak tylko uda się dograć sprawy związane choćby z prawami autorskimi – z powodu wieku oryginałów oraz wielu autorów którzy brali udział w procesie powstawania serii, nie są to niestety sprawy łatwe. Ongrys rozpoczął publikację Żbików od trzech pierwszych numerów, i wybór taki jak najbardziej z chronologicznego punktu widzenia jest słuszny, jednak z marketingowego już niekoniecznie. Poniżej wznowienia Ongrysa, oraz oryginały mające ponad 40 lat!
Ja niedawno rozpocząłem przypominanie sobie tej serii, i muszę przyznać, że Ryzyko to nie była łatwa przeprawa…
Może żeby usystematyzować: w serii ukazały się w sumie 53 zeszyty, poszczególne zamknięte historie zazwyczaj zajmowały jeden lub więcej zeszytów (maksymalnie 5). Za scenariusz i rysunki odpowiadały różne osoby, co zresztą doskonale widać, zarówno poziom scenariuszy był różny (na ich wpływ miały nie tylko zdolności autorów, ale też naciski Władzy Ludowej i tego, co sobie życzyła, by propagować), jak i oczywiście rysunków. Wśród nazwisk pojawiają się tacy Artyści jak znani chyba wszystkim zainteresowanym komiksem Jerzy Wróblewski, Grzegorz Rosiński czy Bogusław Polch.
Ryzyko to pierwsze trzy numery serii stanowiące zamknięto fabularną całość, której podstawą jest rabunek wartych 40 milionów eksponatów z muzeum w Tarłowie. Do akcji przystępuje Milicja, w tym oczywiście główny bohater, czyli Kapitan Żbik. Którego o dziwo jest bardzo mało w tych zeszytach i do tego niczym szczególnym się nie wyróżnia. Za to dużo tu porucznik Oli, co zresztą zostało wtedy skrytykowane, no bo jak, kobieta dostała tak wyrazistą rolę w historyjce obrazkowej skierowanej do chłopców i mającej na celu przedstawiać postacie będące dla nich autorytetem i wzorem do naśladowania? W sumie to i tak nieważne, gdyż Ryzyko to i tak kaszana straszliwa. Scenariusz jest pełen głupot, bzdur, dziur fabularnych i nielogiczności, które przegięciem były nawet w tamtych czasach. Za rysunki odpowiadał Zbigniew Sobala który nigdy nie powinien niczego rysować – szata graficzna jest wprost ohydna, pozbawiona zupełnie szczegółów, a poszczególne postacie trudno od siebie rozróżnić. Start serii można określić jako wybitnie nieudany i to zarówno w tamtych latach, jak i obecnie. Jednak absolutnie nie należy całej serii skreślać, na szczęście w kolejnych zeszytach jest i co poczytać i co pooglądać!
c.d.n.
Fajny ten żbik

Dziękuję za polecenie bloga 🙂
Zapraszam w wolnym czasie do poczytania szkiców. Sukcesywnie zamieszczam kolejne. Oprócz tego z Zespołem realizuję nowy cykl poświęcony bohaterom z całej serii. Na razie lecą cywile, odrębnie zaś zrobimy kolegów Żbika po fachu. Jak nam się uda to zrealizować to mamy jeszcze inne pomysły związane z komiksem.
Wznowili serię – jest rewydanie, z lepszą okładką (papier). Wspomnij na blogu.